Szwedzcy rolnicy spoglądają w stronę Polski…

Dyrektorzy ICPPC (*), Jadwiga Łopata i Julian Rose, zostali w październiku 2003 roku zaproszeni do Szwecji przez szwedzkie organizacje rolnicze. Oto krótkie sprawozdanie z tej wizyty.

Ake Karlsson jest prezesem Szwedzkiego Stowarzyszenia Właścicieli Małych Gospodarstw oraz właścicielem 150 hektarowego gospodarstwa ornego i leśnego w Noordkoping, około 130 kilometrów na południe od Sztokholmu. Zarówno Ake jak i jego rodzina są dumni ze swojego gospodarstwa a szczególnie z bydła, jakie posiadają. Jednak ich ulubionymi zwierzętami są dwie krowy ocalałe ze stada krów mlecznych, które zostało sprzedane w połowie lat dziewięćdziesiątych z powodu spadku cen mleka oraz wysokich kosztów, jakie zostały nałożone na gospodarstwa mleczne w związku z podwyższeniem warunków sanitarnych i higieny po przystąpieniu do Unii Europejskiej (UE). Taki sam los spotkał ponad połowę szwedzkich gospodarstw mlecznych.

Ake ubolewa nad losem właścicieli małych gospodarstw. Znaleźli się oni w rękach biurokracji unijnej, która sprawia, że 80% dopłat dociera do 20% rolników – posiadających największe gospodarstwa. Reszta musi walczyć o okruchy.

Krótka przejażdżka samochodem i spotykamy Hakan Thornella, który równie szczerze wypowiada się na temat Wspólnej Polityki Rolnej. Hakan posiada 130 hektarów ziemi, na której znajdują się zarówno pastwiska jak i lasy. Kilka lat temu zwrócił się do Unii Europejskiej z wnioskiem o dofinansowanie do pastwisk. Odmówiono mu przyznania pieniędzy, gdy skosił trawę, zamiast pozwolić jej rosnąć dziko. Zarówno Hakan jak i jego koledzy mówią, że dużo lepiej powodziło im się przed wstąpieniem Szwecji do UE. Aby poinformować osoby odwiedzające jego gospodarstwo o swoich odczuciach tuż przy wejściu do gospodarstwa Hakan umieścił tablicę z napisem: „Strefa wolna od Unii Europejskiej”. Z przyjemnością pokazał nam również kurnik będący szklaną reprodukcją siedziby Parlamentu Europejskiego, wraz z rezydentami tej siedziby … kogutem i kurami.

Ake wyjaśnia, ze odkąd wprowadzono dotację na to, by właściciele ziemi nie robili nic z łąkami (by wycofali je z uprawy), znaczne obszary ziemi uprawnej wykupione zostały przez bogatych mieszkańców miast, którzy otrzymują dotacje, a nie angażują się zupełnie w utrzymanie i prowadzenie gospodarstwa. Jadąc autostradą, obserwujemy krajobraz i możemy zobaczyć jak pole za polem pozbawione jest jakichkolwiek śladów działalności rolniczej a jedyną 'rośliną uprawną’ jest trawa.

Następnego dnia odwiedzamy małe gospodarstwo, w którym hoduje się kozy. To tutaj Katarina Ogren zajmuje się 45 kozami, które doi dwa razy dziennie. Z mleka robi sery, które potem sprzedaje do specjalnych sklepów, restauracji oraz na niedawno otwartym „targu rolników” w Sztokholmie. Taki styl życia wymaga zarówno poświęcenia jak i profesjonalnego podejścia. Katarina złożyła wniosek o dotacje z Unii Europejskiej na rozwój gospodarstwa. Przekonała się jednak, że wymagania związane z wypełnieniem ogromnej ilości formularzy były bardzo duże a otrzymane pieniądze były niższe niż koszty, jakie poniosła w związku z zatrudnieniem doradcy, do którego musiała się zwrócić. Ostatnio siedmiu urzędników z UE przyszło skontrolować gospodarstwo i sprawdzić, czy są w nim odpowiednie warunki sanitarne i higieniczne. Katarina próbuje obecnie wycofać się zupełnie z tego systemu, ponieważ widzi, że starając się o wsparcie ze strony Unii może więcej stracić niż zyskać.

Z wielu źródeł płyną ostrzeżenia, które przyszłe kraje członkowskie Unii powinny dobrze rozważyć. Najbardziej oczywiste – rolnicy nie mogą pozwolić zwieść się rządom, które twierdzą, że w Unii będzie im się dużo lepiej powodzić.
W rzeczywistości, o ile gospodarstwo nie podchodzi pod kategorię „przemysłowego” lub wysoce wyspecjalizowanego oraz nie jest prowadzone na dużą skalę, szanse na otrzymanie jakiejś poważniejszej dotacji są niewielkie lub wręcz żadne. Ironią losu jest to, że gospodarstwa, które spełniają wymagane kryteria są najbardziej szkodliwe dla środowiska – stosują duże ilości środków chemicznych i opierają produkcję na monokulturze i produkują niskiej jakości żywność. Dla większości rolników ciężar nałożony na nich przez przepisy, do których muszą się dostosować, nie jest proporcjonalny do zwrotów finansowych, jakie otrzymują. Ten brak równowagi sprawia, że coraz więcej osób zostaje bankrutuje.

Jaka jest więc odpowiedź?

Artur Granstedt ze Szwedzkiego Instytutu Badań nad Biodynamiką prowadzi projekt, którego celem jest ustalenie głównych przyczyn przedostawania się zanieczyszczonych wód gruntowych do Morza Bałtyckiego. Bałtyk został bardzo zanieczyszczony przez odpady pochodzące z rolnictwa i przemysłu z krajów, które są nad nim położone. W niektórych jego częściach naturalny ekosystem oraz zasoby ryb są na skraju zagłady.

Badania przeprowadzone przez Artura pokazały, że jeśli Polska, z 38 milionową populacją, wprowadzi w życie ten sam model rolnictwa, jaki został przyjęty w Szwecji, z takim samym stopniem zanieczyszczenia Bałtyku na jednego mieszkańca, sytuacja będzie wkrótce krytyczna. 22% z całej ilości azotu przedostającego się do Bałtyku pochodzi ze Szwecji a 28% z Polski. W przypadku Polski równe jest to 5 kg na mieszkańca. Natomiast w Szwecji, której populacja wynosi tylko 9 milionów, ilość ta jest równa 29 kg na mieszkańca!
Pokazuje to, iż twórcy polityki rolnej nie wzięli pod uwagę prawdziwych kosztów, jakie niesie z sobą rolnictwo przemysłowe oraz że przykład, jaki daje Polska, którą często określa się mianem „zacofanej,” zasługuje na większy szacunek i uwagę.

Hans Von Essen, który nas gościł przez trzy dni oraz poprowadził w Królewskiej Akademii Rolniczej w Sztokholmie specjalne seminarium poświęcone działalności ICPPC, popiera ten pogląd i jest zupełnie pewien jednej rzeczy: Polska nie powinna podążyć za przykładem Szwecji. Jako obserwator, ale również jako praktyk, Hans dostrzega olbrzymią wartość przesłanek ekologicznych, które stoją za rozwojem rolnictwa biodynamicznego i ekologicznego w jego kraju, ale ma też świadomość, że dotyczy to zaledwie 10% ziemi uprawnej Szwecji. Uczestnicy wspomnianego seminarium są przekonani, że Polska nie powinna niszczyć swoich tradycyjnych i przyjaznych dla środowiska małych gospodarstw rodzinnych po to, by dostosować się do modelu rolnictwa przemysłowego przyjętego przez tak wiele krajów Europy w ramach Wspólnej Polityki Rolnej. Wierzą oni, że wielu rolników szwedzkich a także twórców polityki rolnej dostrzega, że mogliby się bardzo dużo nauczyć od polskich rolników, właścicieli małych gospodarstw rodzinnych. Otworzyłoby to nowe możliwości dla młodych ludzi, którzy mogliby przejąć umiejętności i mądrość, jakie stanowią podstawowy element wiejskich społeczności rolniczych.

Odpowiedź jest prosta:

Małe, polskie gospodarstwa rodzinne są zrównoważone – zarówno pod względem ekologicznym, ekonomicznym jak i społecznym. Musimy wreszcie zrozumieć, że ten typ rolnictwa nie jest czymś przestarzałym, lecz jest przyszłością.

Julian Rose, listopad 2003