Powrót do lepianki

Adam Molenda

Powszechność występowania gliny oraz niewielkie koszty jej pozyskania dają szansę na własny dom młodym ludziom o niezbyt zasobnych portfelach

http://dzisiaj.dziennik.krakow.pl/archiwum/n.cgi?data=2003/09.13
Fot. Archiwum Centrum Energii Odnawialnych w Stryszowie

 

Chociaż za oknem panoszy się dżdżysta wrześniowa pogoda, wnętrze domu pachnie wiosną. Wrażenie jest uderzające, tym bardziej że nad oknami wcale nie wiszą pęki zeschłych ziół, zaś na stole nie stoi wazon z kwiatami. Ba, w tym pomieszczeniu nie ma stołu, tylko dwa koziołki nakryte tarcicą, a na nich pojemnik z czymś żółtawym. To coś ma konsystencję mleczka i pachnie: ziemią, deszczówką, niezapominajkami i świeżą trawą.

Budowa ciągle trwa. Choć dwie ściany są już otynkowane i pomalowane… gliną właśnie, można jeszcze przyjrzeć się konstrukcji. Widać rusztowanie z drewna, fakturę słomy w pustakach i jasną, gładką zaprawę pomiędzy nimi. To jeden z nielicznych glinianych domów, które od nowa powstają w Polsce.

– Pozwolenie na budowę? Załatwia się tak samo, jak na każdy inny obiekt – mówią w Centrum Energii Odnawialnych w Stryszowie. – Obowiązują zatwierdzone urzędowo patenty i normy, więc wystarczy się ich trzymać.

Glina należy do najstarszych materiałów budowlanych na świecie. Jej główną zaletą jest powszechna dostępność, ale ma i inne pozytywne cechy: niepalność, odporność na odkształcenia oraz, jeśli użyć jej w parze ze słomą – zadowalającą izolacyjność cieplną.

Lepianki i pałace
Laik nie ma nawet pojęcia, ile obiektów na świecie postawiono z tego czegoś, po czym najczęściej chodzimy. Jeśli zacząć od antypodów, to na przykład spore jemeńskie miasto Shibam, które powstało na przełomie XIX i XX wieku, całe – jeśli nie liczyć najnowszych obiektów, wzniesione zostało z gliny. Żeby od razu rozwiać wątpliwości malkontentów, dodajmy, iż nie są to lepianki, ale bloki, dochodzące do 10 pięter!

Niemcy też nie gardzili gliną i dzisiaj liczbę lokali mieszkalnych z tego materiału szacuje się w tym kraju na 300 tysięcy. Choć francuska zabytkowa architektura, zwłaszcza z filmów fabularnych pokazujących malownicze południe kraju, kojarzy się raczej z kamieniem, to jednak w Galii jest najwięcej glinianych obiektów w Europie. Wyliczono, że aż piętnaście procent istniejących do dzisiaj domów, wzniesionych przed 1900 rokiem, wyszło spod rąk mistrzów glinianej sztuki budowlanej. Aż cztery piąte budynków pomiędzy Grenoble a Lyonem powstało ze zwykłej gliny. Nie są to tylko domki jednorodzinne, lecz także dwory, kościoły, szkoły, siedziby lokalnych władz, a nawet hale fabryczne.

Maszyna do mieszania gliny wygląda jak za króla Ćwieczka i nic dziwnego, bo nikt w Polsce nie robi takiej aparatury i trzeba ją sobie wykonać samemu. Ta powstała dzięki przecięciu wzdłuż beczkowozu, który niegdyś wożono na konnych wozach.

– Zwykła betoniarka się nie nadaje – objaśniają robotnicy w Stryszowie. – Glina z wodą musi być dokładnie wyrobiona na mleczko.

Mechanizacja czyni tego rodzaju budownictwo bardzo prostym. Dziś można sobie tylko wyobrazić ludzi, którzy niegdyś musieli uzyskać odpowiednią konsystencję półpłynnego budulca za pomocą… łopat. A trwałość glinianych sadyb zaświadczają również polskie budowle. W Tarchominie koło Warszawy od ponad trzech wieków krzepko trzyma się pałac miejscowego dziedzica.

Nie do zdarcia
Jeszcze w latach międzywojennych połowa budynków w rejonie Kartuz wykonana była z gliny, zaś w powiatach kolskim i mieszkowskim – na pograniczu Wielkopolski i Kujaw, ponad dwie trzecie. Rzecz ciekawa, że choć w Małopolsce nie brakuje zarówno drewna, jak i kamienia, nasz region też nie był pod tym względem od macochy. Do dzisiaj można oglądać gliniane budynki w Szańcu, Bolechowicach, Rożnowie lub Łętowni.

Jeśli ktoś zajrzy do Skawiny, na ulice: Głowackiego oraz Kraszewskiego, może zapytać o bloki, w których od powojnia po dziś dzień żyją ludzie. Gmachy nie są duże, mieszczą po sześć mieszkań o powierzchni około pięćdziesięciu metrów kwadratowych.

– Nie stosujemy specjalnych zabiegów utrzymujących te budynki w dobrej kondycji – objaśnia Janusz Sierpowski z Przedsiębiorstwa Gospodarki Mieszkaniowej. – Ściany od razu otynkowano, co zabezpiecza glinę przed wypłukiwaniem przez deszcze. Murowano z pustaków, wykonanych z gliny mieszanej z rozdrobnioną słomą.

W blokach zamontowane zostały kiedyś liczniki ciepła i tu wyszła na jaw przykra niespodzianka. Okazało się, że zużycie ciepła jest nieco wyższe niż w blokach budowanych w technologiach późniejszych. Być może postawiono zbyt cienkie ściany zewnętrzne, nie przejmując się stosownymi normami. Być może winne są stare nieszczelne okna skrzynkowe?

Zgoła odmienne doświadczenia mają użytkownicy Szkoły Podstawowej nr 2 w Kasince Małej.

– Wspaniały, ciepły i suchy budynek! – zachwyca się Aleksandra Kania, dyrektorka placówki. – Nowa część szkoły jest już murowana i mamy trudności, żeby ją dogrzać.

Gmach w Kasince ma całkiem spore gabaryty. Mieści kuchnię wraz z zapleczem, ulokowane w przyziemiu, nad nimi trzy pomieszczenia klasowe, małą salę gimnastyczną i bibliotekę, na piętrze zaś dwa nauczycielskie mieszkania. Kiedy kilka lat temu, po pół wieku, wymieniano wydeptane deski podłóg – na kafelki, okazało się, że drewniane legary zachowały się niczym nowe. Może to zasługa glinianego mikroklimatu, a może wapna, które budowniczowie wsypali niegdyś pomiędzy belki?

Zdrowo i tanio
Badań związanych z kondycją zdrowotną ludzi żyjących w glinianych domach nikt wprawdzie nie prowadził, ale utarła się opinia, że są one zdrowe jak żadne inne. Sam spędziłem kilka listopadowych dni w takim przedwojennym budyneczku, których szeregi, stojące szczytami do drogi, ostały się w miasteczku Żydaczów na Ukrainie. Gospodarze grzali gazem za pomocą palników zamontowanych w zwykłych piecach kaflowych. „Coś” dobrego chyba w takich wnętrzach jest, gdyż spało się mocno, jak nigdzie indziej.

W Polsce glinę, jako budulec, zarzucono w końcu lat pięćdziesiątych, kiedy to z ZSRR przyszła do nas wielka płyta. Lepianki wydrwiono, jako symbol przedwojennej biedy i ten sposób wznoszenia obiektów został zupełnie zarzucony. Co ciekawe, ktoś jednak czuł nostalgię, a może myślał perspektywicznie, bo normy budownictwa glinianego, opracowane przez Instytut Techniki Budowlanej, pochodzą z lat 60. Pierwszy bodaj, po kilkudziesięciu latach przerwy, taki dom, postawił na poczatku minionej dekady, słynny z oryginalnych społecznych inicjatyw ks. Stanisław Fijałek, proboszcz z Karniowic koło Trzebini. Duchowny pochodzi z Kasinki Małej i chodził niegdyś do tamtejszej szkoły. Kibicowaliśmy po reportersku karniowickiej budowie.

– Zwykłe pustaki powstają przy udziale niezdrowych pyłów z elektrociepłowni – tłumaczył ksiądz. – A wszystko, co z ognia ma podwyższoną radioaktywność, więc nie mam zaufania również do ceramiki. Surowa glina jest najbardziej przyjazna żywym organizmom.

Karniowicki proboszcz liczył, że parafianie podejmą jego pomysł, tak się jednak nie stało. Bodaj z czystej ludzkiej ambicji, bowiem glina na dobre zadomowiła się w ludzkiej świadomości jako budulec ubogich. Ksiądz jednak sypia w glinianym budynku i nie daje za wygraną:

– Razem z naszą lokalną fundacją rozpoczynamy właśnie budowę hospicjum dla chorych. Postawimy budynek z gliny, którego technologię już mamy wypraktykowaną. Jedyną nowością będzie żywy, zielony dach na skandynawską modłę, a to dlatego, że powszechnie w Polsce stosowane pokrycia dachowe są bardzo drogie.

Każdy może
Od kilkunastu lat moderatorem polskich poczynań, związanych z budownictwem glinianym, jest małżeństwo znanych krakowskich architektów: Danuta Kupiec-Hyła oraz Maciej Hyła. Pani Danuta jest pracownikiem naukowym Politechniki Krakowskiej i właśnie pisze o glinianych możliwościach w budownictwie pracę habilitacyjną.

– Chcemy przywrócić świadomości potencjalnych inwestorów ten ekologiczny i tani materiał – tłumaczy inżynier Hyła. – W znacznie zamożniejszych od nas krajach wiele buduje się taką metodą, nie ma więc się czego wstydzić. Powszechność występowania tego budulca oraz niewielkie koszty jego pozyskania dają szansę na własny dom zwłaszcza młodym ludziom o niezbyt zasobnych portfelach.

Na deskach kreślarskich krakowskich architektów powstały projekty domów w Karniowicach, Zielonkach, Sierszy, Jastrzębiu Zdroju, Częstochowie i Pruszczu Gdańskim. Gotowe dokumentacje, wraz z instrukcją budowy, kupiło sporo osób z różnych zakątków Polski. Państwo Hyłowie patronują Stowarzyszeniu „Domy z Tej Ziemi”, propagującemu budownictwo gliniane.

– Pierwszy nasz taki dom powstał jako poligon doświadczalny ekobudownictwa, z późniejszym zastosowaniem energii odnawialnej do jego zasilania – wyjaśnia Jolanta Gielata ze stryszowskiego centrum. – Nie mieliśmy żadnych doświadczeń w tej dziedzinie ani kontaktów ze specjalistami, wybraliśmy więc metodę najprostszą.

Powstał najpierw drewniany ruszt, potem ustawiono szalunki z desek, w których ubijana była glina ze słomą. Słomy, niezależnie od metody wznoszenia ścian, powinno być w masie jak najwięcej. Fachowcom z praktyką udaje się jej „upchnąć” ponad dwie trzecie objętości ścian zewnętrznych. Źdźbła pełnią, oczywiście, rolę izolacji termicznej. Słomę można dostać za darmo, bowiem małopolscy chłopi proszą się, żeby ktoś zabrał ją z ich pól. Jeśli nie ma chętnych, trzeba ją spalić lub zaorać.

Glina i elektronika
– Metoda ubijania wymaga dużej uwagi, bowiem między deski wtłacza się ogromny ciężar – tłumaczy Piotr Rak, który przed trzema laty uczestniczył w budowie jako amator, a teraz prowadzi własną firmę o takiej właśnie specjalizacji. – Lity mur ma jeszcze jedną wadę: schnie przez około rok. Lepiej wykonać pustaki, które przy dobrej pogodzie, na słońcu, będą suche już po 3 tygodniach.

Ten pierwszy domek ogrzewany jest potężnym piecem, zbudowanym według fińskiego wzorca. Oryginały wykonuje się z kamienia, on powstał z szamotowej cegły. Wsad, na który składa się piętnaście kilogramów bukowego drewna, wystarcza, by piec „trzymał” przez 3 doby. Przy jednej ze ścian szczytowych urządzono coś w rodzaju zimowego ogrodu, tyle że bez roślin. Słoneczne promienie, wpadając przez szklane ściany, ogrzewają glinianą posadzkę, pod którą ułożona została gruba warstwa kamieni. Kumulują ciepło, które następnie, po zmierzchu, „oddają” do pomieszczeń. Prądu dostarczają ogniwa fotowoltaiczne, sterowane elektroniką.

Na ukończeniu jest już także drugi budynek, większy, który, na podstawie projektu państwa Hyłów, powstał jako adaptacja starej szopy. Ten obiekt ma 90 m kw. powierzchni użytkowej. Na wykonanie gliniano-słomianych bloczków, potrzebnych do wzniesienia ścian, zużyto dwie ciężarówki gliny, za którą, łącznie z transportem, zapłacono tysiąc złotych. Najbardziej czasochłonne, jak podkreślają budowniczowie, jest wykonanie bloczków, ale można to robić w soboty albo podczas urlopu. Ich późniejsze murowanie albo raczej sklejanie gliną to żadna trudność dla kogoś, kto ma choć odrobinę zacięcia do majsterkowania.

Żeby nikogo nie przestraszyć, dodajmy, iż wyliczono, że nakład energii na wybudowanie domu jednorodzinnego, o powierzchni 100 m kw., wynosi: w technologi wielkopłytowej – 180 tys. kWh, w tradycyjnej z użyciem materiałów ceramicznych – 80 tys. kWh, zaś w ekotechnologii, z zastosowaniem gliny i drewna – 25 tys. kWh.

– Fundusze, zaoszczędzone na kosztach wznoszenia ścian, przeznaczyć można na zakup, ciągle dość drogich, urządzeń dostarczających energię – zaleca Krzysztof Wietrzny z centrum. – U nas prawie całą połać dachową stanowią 22 moduły fotowoltaiczne o łącznej mocy 2 kW. Prąd nie tylko wystarczy do zasilenia budynku, ale też będziemy sprzedawali go wkrótce do zwykłej sieci energetycznej.

Na dworze jesień, a w budynku pachnie wiosną… Pewnie dlatego, że jest z gliny.