CO Z GMO? PRZECIW PÓŁPRAWDOM

UWAGA: Niniejszą wypowiedź, teraz trochę uzupełnioną, posłałem do „Gazety Wyborczej” 23 lutego 2008, reagując na jej zaproszenie do dyskusji. Czyli jeszcze przed obrażającym Ministra atakiem prof. P. Węgleńskiego i formalistycznie urzędową wypowiedzią prof. T. Twardowskiego. Mojego głosu i dwóch innych profesorów-ekologów GW nie raczyła zaprezentować. Tak wygląda „swoboda” wypowiedzi przyrodników. L.T.

Jako ekolog z 46 letnim stażem badacza terenowego zdecydowanie podzielam rozważne stanowisko w kwestii upraw, pasz i żywności z genetycznie zmodyfikowanych organizmów (GMO) zaprezentowane w wypowiedzi Ministra Środowiska prof. M. Nowickiego (GW 45/5656, z dnia 22 lutego).

Zawodowi ekolodzy (np. z Komitetu Ochrony Przyrody PAN) nie są przeciwni badaniom nad GMO, ani zastosowaniom wielu form GMO oraz genetycznie zmodyfikowanych mikroorganizmów (GMM). Dostrzegamy wielkie szanse w wykorzystaniu takich form do produkcji leków (czerwona biotechnologia), biopaliw lub w ochronie środowiska (biała biotechnologia). Choć i tu jednak wolelibyśmy, np. aby źródłem surowca paliwowego był rzepak tradycyjny lub z wszczepionym genem podwyższającym tylko zawartość tłuszczów, a nie rzepak z transgenem Bt. Bo ten drugi czynnik, jako powodujący wytwarzanie przez wszystkie komórki zmienionych roślin toksyny niebezpiecznej dla wielu gatunków dzikich, a nie tylko dla szkodników uprawy, może redukować różnorodność biologiczną fauny oraz przeniknąć do organizmów glebowych. A przez krzyżowanie się zmodyfikowanego rzepaku z gatunkami dzikimi wniknąć w obręb obszarów przyrody chronionej, wraz z tak wytworzoną bardzo odporną rośliną inwazyjną jako superchwastem. Niezbędna jest zatem rozwaga, zamiast czasem widocznego entuzjazmu „chłopczyków, którzy dostali nową zabawkę”.

O traktowaniu niewygodnych faktów

Zwolennicy szybkiego wprowadzenia upraw GMO i wytworzonej z nich żywności powtarzają mantrę: nie stwierdzono żadnych negatywnych skutków ubocznych GMO. Według mojej wiedzy jest to nieprawda, i to z kilku powodów. Osoby takie unikają przyznania, że:

  • istnieją niezbite dowody naukowe na szkodliwość ekologiczną i zdrowotną niektórych form GMO. Są to wyniki badań doktorów: A. Pusztai, I. Chapeli, D. Quista i I. Yermakowej, potwierdzone w 7 innych krajach;
  • istnieją ostrzegające wypowiedzi niektórych biochemików (np. prof. Neilandsa);
  • istnieją książki podsumowujące wiedzę o ujemnych stronach GMO (Lappe i Bailey 1999 Against the Grain, dr Ho 2007 Genetic Engeneering Dream of Nightmare?, lub Smith 2007 Nasiona kłamstwa, a w przygotowaniu także polska książka);
  • istnieje strona internetowa zestawiająca bieżące wyniki badań ujawniających słabe strony GMO oraz wykryte oszustwa i manipulacje (www. gmwatch.org).

Co więcej, po wskazaniu im tych źródeł, zwolennicy nie próbują się zapoznać z tą wiedzą odrzucając ją arbitralnie i dalej przemilczając jej istnienie.

Pilna potrzeba badań

Ekolodzy nie twierdzą, że znamy wszystkie skutki uboczne GMO. Twierdzimy tylko, że bez podjęcia niezależnych badań długo jeszcze znać ich nie będziemy. Bo brak wiedzy o rzeczywistości tej rzeczywistości nie zmienia. Dlatego domagamy się opóźnienia we wprowadzaniu nie najbardziej potrzebnych upraw GMO do Polski, po to aby przedtem mogły zostać poznane możliwe skutki. I to trojakie: ekologiczne, zdrowotne i ekonomiczno-społeczne. Najmniej wiemy o tych pierwszych.

Zwracamy uwagę na zignorowanie unijnej zasady przezorności poprzez brak odpowiednich badań ekologicznych. Np. w Polsce mamy 300 ha obsianych eksperymentalnie kukurydzą zmodyfikowaną. Zamiast wdrożenia odpowiedniego programu badawczego nad takimi uprawami (np. nad ich skutkami dla organizmów glebowych), większość członków Wydziałów Nauk Biologicznych i Nauk Rolniczych już na pierwszym zebraniu w Polskiej Akademii Nauk w r. 2007 uznało arbitralnie, polegając chyba na „słowie honoru” biotechnologów, że uprawy GMO nie są szkodliwe. Bez dowodów. Taki pośpiech jest kompromitujący dla uczonych, którzy winni być świadomi tego, jak wiele rzeczy pozornie bezpiecznych, po bliższym rozpoznaniu okazywało się nie być takimi, albo odwrotnie.

Przy okazji wykluczono ekologię spośród, jak to ujęto, „liczących się nauk”, które to ponoć wszystkie są za uprawami GMO. Z poczuciem wyższości niektórzy z biotechnologów (prof. P. Węgleński) brutalnie poniżają adwersarzy. Dziedzina uznająca się za lepszą (biotechnologia) przyjmuje czasem niepokojącą formę inkwizycyjnej nietolerancji wobec odmiennego punktu widzenia. Taką skłonność do despotyzmu w nauce piętnował już P. Feuerabend (1978. Science in a free society). Natomiast nikt z ekologów nie kwestionował kompetencji biologów molekularnych w ich rzemiośle: w eksperymentowaniu i tworzeniu nowych odmian organizmów żywych. Podziwiamy zdolności naszych kolegów. Kiedy jednak chodzi o uwalnianie takich form do środowiska, to sprawa przestaje mieć charakter „biochemiczny”, a nabiera znaczenia ekologicznego, zdrowotnego i ekonomiczno-społecznego. O tych aspektach biotechnologowie wypowiadają się równie autorytatywnie, przekraczając jednak swoje kompetencje. Co gorsze, zniechęcając do przeprowadzania kontrolnych badań przez rzeczywistych ekspertów z takich dziedzin, jak ekologia, gleboznawstwo, epidemiologia, immunologia, zdrowotność i ekonomia rolnictwa.

Narzucanie zbędnych Polsce upraw GMO a możliwe skutki społeczne

Ostrzegamy, że doświadczające nadprodukcji tradycyjnej żywności UE i Polska wprowadzając subsydiowaną żywność i uprawy z GMO może przyspieszyć bankructwo wielu rolników. Zysk grupki kontraktatorów amerykańskiego ziarna trzeba zbilansować ze stratami tysięcy mogących bankrutować, jak w Indiach, wykonkurowanych drobnych polskich rolników. W procesie globalizacyjnej rywalizacji opatentowane ziarno GM zubaża miliardy drobnych rolników na Ziemi. Którym pieniądze nie rosną na polu, i którzy aby coś kupić, pierwej muszą sprzedać swoje plony. Przypominam tu za noblistami z dziedziny ekonomii, J. Stiglitzem i A. Senem, że kalkulując nie tylko zyski (gołe kwintale z ha) trzeba dziś uwzględniać także skutki społeczne i środowiskowe.

Na tym tle zdumiewa, że na Targach POLAGRA w Poznaniu podczas pewnej konferencji większość profesorów „od rolnictwa” stanęła murem za uprawami GMO. Czyli za interesem zagranicznych koncernów, a przeciw większości polskich rolników. W imię (ślepej) nowoczesności? Jakby brutalne likwidowanie „wstydliwej” obecności drobnych producentów było nadrzędne wobec problemów tysięcy mieszkańców polskiej wsi popychanych tym samym ku bankructwu. Jakby celem było zniszczenie rolnictwa tradycyjnego i dobrze rozwijającego się rolnictwa ekologicznego. I likwidacja eksportu naszych tradycyjnych produktów spożywczych. Prof. M. Chorąży (Gliwice) celnie napisał: „Presja na złagodzenie regulacji i przepisów prawnych dotyczących obszarów wolnych od upraw GM w Polsce wychodzi z kręgów związanych z koncernami agrobiznesu. Podobna presja poprzez różne środki i międzynarodowe organizacje (np. WTO) jest wywierana na UE. Nie rozumiem motywacji polskich uczonych nalegających na zniesienie zakazu upraw polowych roślin GM, a także stanowiska, że tworzenie w naszym kraju stref wolnych od GMO jest szkodliwe? Dla kogo?”. Doprawdy jest to zastanawiające.

Aspekt prawny

Jako obywatel polski i mieszkaniec UE domagam się przestrzegania demokratycznego trybu stanowienia prawa, bez podważania unijnych zasad wolnego wyboru, przezorności i subsydiarności, oraz naruszania konwencji o ochronie bioróżnorodności. Zwłaszcza w tak kontrowersyjnej sprawie. Prof. H. Skolimowski pisząc, że zmuszanie całych narodów do spożywania pokarmów zawierających domieszki z GMO jest pogwałceniem praw obywatelskich, wręcz wskazuje na zasadność zaskarżenia takiego wymuszania do Międzynarodowego Trybunału w Hadze.

Dzisiejsze regulacje prawne (unijne) podlegają krytyce, będąc przedwczesnymi. Dopóki nauka nie wypowiedziała się w sposób jednoznaczny na temat skutków jakiejś technologii, dotąd dobre regulacje prawne są niemożliwe. A nie ma dowodów na to, że wszystkie GMO są bezpieczne, bo niezależnych badań się nie prowadzi. Ale i tak jest już pokaźna wiedza, do której np. w sprawie alergenności odsyłam do epidemiologa, byłego doradcy rządowego (www. halat.pl/gmo.html). Otrzeźwieniem dla zwolenników i wynajętych przez nich prawników powinno być to, że także w przypadku poznawania skutków ubocznych stosowania azbestu, PCB, DDT, thalidomidu, dioksyn, czy gazów cieplarnianych, nauka jakiej takiej pewności nabrała dopiero po 30-70 latach badań i sporów. W sprawie upraw GMO nie ma jeszcze takiego doświadczenia. Dlatego autorytatywne twierdzenia o nieszkodliwości wszystkich form GMO, są zdecydowanie nienaukowe.

Na temat skutków ubocznych GMO niezbędne są powtarzalne wyniki badań, i to przeprowadzonych niezależnie od koncernów i wspierających je rządów. Na to nie może brakować środków. Same testy zlecane przez koncerny biotechnologiczne lub niektóre rządy nie są wiarygodne (opinia biochemika prof. J.N. Neilandsa, Uniw. Berkeley), wobec nagminnego popełniania błędów w trakcie śledzenia skutków ekologicznych przez wynajętych do tego nie-ekologów. O żałosnej wartości takich wyników niech zaświadczy przykład. W oparciu o badania koncernowych ekspertów nakazano tworzenie kilkudziesięciometrowych stref izolujących uprawy kukurydzy GM od upraw jej tradycyjnych odmian. Opiera się to na wyniku wykazującym, jakoby dość ciężki pyłek kukurydzy był przenoszony przez wiatr tylko na 50-150 m. Naiwność lub cynizm tego wyniku stają się jasne, jeśli uświadomimy sobie, że uzyskano go podczas obserwacji z jednego tylko roku (np. Byrne & Fromherz 2003 w: Food, Agriculture & Environment 1: 258-261). Ale ekologom wiadomo, że wystarczy raz na 10 lat wystąpienie wichury w czasie pylenia kukurydzy, aby pyłek GM został rozniesiony na dziesiątki kilometrów. A w razie tornada – na setki kilometrów. W przyrodzie nie da się trwale odizolować odmian GM od tradycyjnych. Jest to też wiadome biochemikom, czego przykładem J.B. Neilands, który dawno ostrzegał, iż uprawy GMO prędzej czy później zanieczyszczą genetycznie wszelkie uprawy tradycyjne. Do tego wprowadzenie nowej cechy do środowiska może być nieodwracalne, bo otrzymują ją żywe organizmy mogące wędrować, krzyżować się i mutować. Kto tę lawinę nowego kierunku mikroewolucji zatrzyma, w razie ujawnienia się groźnych skutków ubocznych? Zwolennicy bredzą o przesadnych lękach wobec GMO, które to zjawisko demagogicznie porównuje do lęków wobec wynalazków pociągu, samochodu, czy telefonu. My jednak podobieństwa tu nie widzimy, bo nikt jeszcze nie stworzył rozmnażających się, mutujących, krzyżujących się i samodoskonalących maszyn.

Wnioski:

1. Na uprawy roślin GM powinno w Polsce zostać wprowadzone 10-20-letnie MORATORIUM, aby dać czas na lepsze poznanie możliwych skutków ubocznych i na ewentualne dopasowanie naszego rolnictwa.

2. W tym czasie powinny zostać przeprowadzone niezależne od biotechnologicznych koncernów polskie badania skutków ekologicznych, glebowych i zdrowotnych doświadczalnego uwalniania GMO do środowiska.

3. A w obecnej wymianie zdań, nade wszystko, strony i media winny zachować elementarne zasady UCZCIWEGO przedstawiania merytorycznych argumentów, i nie stosowanie manipulacji przez stronę silniejszą administracyjnie lub politycznie. Chodzi bowiem o nasze wspólne dobro.

Prof. zw. dr hab. Ludwik Tomiałojć (Uniwersytet Wrocławski),

wykładowca na kierunku Ochrona Środowiska, z dyplomem ukończenia kursu na temat GMO, członek Państwowej Rady Ochrony Przyrody i Komitetu Ochrony Przyrody PAN oraz Rady Krajowej partii Zieloni 2004.

Piśmiennictwo cytowane:

Ho M.W. 2007. Genetic Engineering Dream of Nightmare? Gateway Books, N.Y.

Lappé M. i Bailey B. (1999). Against the Grain: The genetic transformation of global agriculture. Earthscan, London. s. 163.

Smith J. M. (2007). Nasiona kłamstwa, czyli o łgarstwach przemysłu i rządów na temat żywności modyfikowanej genetycznie. Oficyna Wydawnicza 3.49. Poznań. s. 302.